piątek, 8 stycznia 2010

Dni 224-227 - Oaxaca



Przyjeżdżamy do Oaxaca nad ranem, po nieprzespanej nocy w autobusie. Od razu widzimy różnice pomiędzy zamerykanizowanymi Jukatanem i Półwyspem Baja, i tym, popularnym wśród turystów, a jednak urokliwym miejscem. Nareszcie normalne, tętniące życiem miasteczko. Atmosfera jest świąteczna, bo dziś Trzech Króli. Wszędzie festyny, stragany z balonikami, na głównym placu ogromna szopka. Tak duża, że można przez nią spacerować. Z okazji Trzech Króli piecze się wielkie drożdżowe wieńce, którymi podobno należy się świątecznie podzielić. Też sprawiamy sobie taki wieniec (najmniejszy jaki jest to znaczy o średnicy jakichś 30 cm :) i o mało nie łamiemy sobie zębów na małym plastykowym „jezusku”, którego obecności w cieście wcale się nie spodziewaliśmy. Z ciekawostek obyczajowych: „jezusek” nosi majtki :)
Zaszywamy się w kawiarni i nadrabiamy zaległości w kontaktach ze światem. Nazbierało się tego po świętach. Dzień upływa nam na planowaniu i pisaniu. Robimy pierwsze przymiarki do wizyty w mieście Meksyk, czyli po tutejszemu Mexico DF (Distrito Federal).

Oaxaca pachnie czekoladą. Są tu niezliczone sklepiki, gdzie mieli się ziarna kakao z przeznaczeniem na czekoladę oraz na „mole”, czyli specjalną pastę-sos, w którym jednym ze składników jest kakao, innym ostra papryka, a którą podaje się do mięsa. Odkrywamy wspaniałą halę targową, gdzie oprócz owoców i warzyw jest mięso, ryby, pieczywo. Można tutaj też zjeść, a niektóre miejsca są tak popularne, że nie idzie się dopchać. To dobry znak! Znajdujemy zadymioną uliczkę z grillami, gdzie zapach jest tak wspaniały, że trudno przejść obojętnie. Do mięsa podawane są świeżutkie warzywa, pieczony na grillu w całości świeży szczypior, który skropiony limonką ma wspaniały orzeźwiający smak, sałatka z opuncji, którą jemy tu po raz pierwszy w życiu i ogłaszamy hitem nr 1, a także pieczone na grillu ostre papryki chili, również skropione limonką, i oczywiście wszechobecne tu guacamole.

Brak komentarzy: