Ostatnie parę dni w Meksyku spędzamy w mieście Meksyk (tu zwanym po prostu DF – od „Distrito Federal”) u Ofelii i Daniela, którzy goszczą nas u siebie w domu. Wbrew naszym oczekiwaniom jest bardzo zimno (wprawdzie aż +6ºC), tak, że zamykają szkoły - budynki z reguły nie mają tu ogrzewania.
W zaliczaniu muzeów zbyt silni nie jesteśmy, tak więc niezliczone (podobno światowej sławy) muzea zostawiamy sobie na kiedy indziej. Zwiedzamy jedynie dom-muzeum Fridy Kahlo i Diego Rivery (nie możemy się nadziwić, że Frida nie wpadła na to, aby zgolić sobie wąsy, przecież widziała jak wygląda, bo malowała głównie swoje autoportrety :).
Próbujemy za to chociaż „liznąć” niezliczone architektoniczne perełki Meksyku, udaje nam się znaleźć i oglądnąć kilka zaniedbanych konstrukcji Felixa Candeli, głównie stacje metra i hale targowe, których oprócz nas nikt tu nie ogląda i nad którymi nikt się tu zbytnio nie rozczula, więc powoli ulegają niszczącemu działaniu czasu.
W mieście Meksyk znajduje się największy uniwersytet obu Ameryk – UNAM (Universidad Nacional Autónoma de México), na którym studiuje ponad 300 tys. studentów. Na jego terenie zbudowano niedawno ciekawe architektonicznie muzeum MUAC (Museo Universitario de Arte Contemporáneo).
W Meksyku jest straaaaaasznie dużo kościołów. Podobno istnieje nawet miasteczko, o którym mówi się, że ma 365 kościołów – inny na każdy dzień roku. W tym kontekście znowu przewija się nazwisko Felixa Candeli – niesamowite, że w tradycyjnym Meksyku w już w latach 50-tych i 60-tych powstawała taka jak na owe czasy nowoczesna architektura, a w naszej biednej Polsce do dziś buduje się „nowe” repliki kaplicy zygmuntowskiej.
Kościoły kościołami, a na nas największe wrażenie robią... cukiernie. Bez przerwy jemy ciasta, drożdżówki, serniki... bo nie da się obok nich obojętnie przejść!
Nie obeszło się bez wizyty w Teotihuacan, imponujących ruinach cywilizacji pre-azteckiej:
czwartek, 14 stycznia 2010
Dni 228-233 - Mexico DF. Kościoły i cukiernie.
Labels:
Mexico DF
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
A moze Frida, po prostu lubila, ten "meski" element w swojej twarzy ;-D
ona moze i lubila, ale zdaje sie ze jej maz Diego Riviera niekoniecznie, bo ja porzucil... (chociaz potem wrocil) :-)
Prześlij komentarz