Pupy
Chinskie dzieci nie nosza pampersow. Nie wiemy, co jest tego powodem, byc moze upaly nie do zniesienia, byc moze tradycja. Zamiast nich na pupach maja dziury-wykupniko-wywietrzniki. Wydaje sie to bardzo logiczny wybor w dni, kiedy temperatura dochodzi do 40 stopni. Jak im sie "zachce" to po prostu same sie zalatwiaja. Plusem rozwiazania jest to, ze dzieci szybko ucza sie zalatwiac samodzielnie bo staja sie swiadome tej potrzeby. Minusem-ubrudzona reka i nogawka spodni rodzica. Gdziekolwiek pojdziemy otaczaja nas pomarszczone pupy, ktore blyskaja przez przemyslne wyciecie w spodenkach. Powszechnym widokiem jest tez "wysadzanie"-bo dzieci miejsca nie wybieraja, a dzialac trzeba szybko. Wysadza sie wiec gdzie przypili. Pol biedy, gdy jest to srodek placu, park, chodnik, troche gorzej jak sklep, kolejka, autobus.
***
Wybielanie
Opalonym w Chinach byc nie wypada. Opalenizna oznacza niskie pochodzenie spoleczne i slabe wyksztalcenie. Na opalonych patrzymy z gory. Nalezy sie zawsze kryc pod parasolka, zakladac takie specjalne dlugie rekawki i stosowac kosmetyki wybielajace. Wiekszosc kosmetykow zawiera wybielacze. Wszystkie znane marki maja specjalne linie kosmetykow tylko na Azje (to nie tylko chinski pomysl, ze skora ma byc biala). Zwykle kremy ochronne z filtrem sa bardzo trudne do kupienia. W telewizji non-stop leca reklamy cudownych kosmetykow, ktore w przeciagu kilku dni usuwaja kazde zbrazowienie i przywracaja usmiech na poprzednio zatroskanych twarzach, ktore nieopatrznie troche sie opalily.
***
Podwojna powieka
Kolejna wazna sprawa dla kazdej mlodej i modnej Chinki po bialej cerze jest pozioma zmarszczka na gornej powiece. Azjaci maja gladka, pojedyncza gorna powieke. Powszechna westernizacja przyniosla jednak mode na "europejskie oko" z wyrazna podwojna powieka. Chinki wiec na potege poddaja sie operacjom plastycznym, ktore ta wymarzona zmarszczeczke wymodeluja. Czternastolatki "dostaja" taka operacje na urodziny. Jedynym minusem chirurgicznego rozwiazania jest to, ze taka sztucznie przyszczypana zmarszczka nie niknie przy mruganiu i zamykaniu oka.
***
TU TOL
poniedziałek, 31 sierpnia 2009
sobota, 29 sierpnia 2009
Dzien 93 - Chiny. 798 Art District
stare slogany propagandowe w bardzo wspolczesnej galerii
Po ogladaniu wystaw Narodowego Muzeum Sztuki bylismy troche rozczarowani i zmeczeni ogladaniem setek pejzazy, bambusow i kolibrow na papierze ryzowym, socrealistycznych pejzazy z traktorem w tle, scen z czasow rewolucji przemyslowej, portretow usmiechnietych robotnic w szarych uniformach. I dlaczego ktos wyrzezbil posag Mao w 2008 roku, chocby najlepszy warsztatowo? Gdzie te wspolczesne Chiny? Podbudowalismy sie w 798, dzielnicy galerii i warsztatow, ktora powstala na terenie starych, nieuzywanych juz fabryk; dzisiaj pelno tu malych galerii, sklepikow z ksiazkami, kawiarenek. Mozna tez zobaczyc artystow przy pracy-ktos rzezbi popiersie z gliny, ktos inny skulony nad bizuteria. Artysci tu naprawde mieszkaja, zwykle na tylach swoich galeryjek. To raj dla milosnikow sztuki, miejsce unikalne rowniez ze wzgledu na skale - male, waskie uliczki sa wytchnieniem po mozolach forsowania osmiopasmowych ulic. Nie znamy podobnego miejsca w Europie.
Zwlaszcza fotografia ma tu wiele odslon. W dzisiejszych Chinach podobno nie ma juz tematow tabu - widzimy wiele sztuki "zaangazowanej" i niekoniecznie stawiajacej przewodniczacego Mao w pozytywnym swietle. Troche nas to zastanawia, bo wiekszosc Chinczykow w dalszym ciagu ma dla Mao olbrzymi szacunek. Sa tez podejmowane inne "nowoczesne" tematy: ekologia, zroznicowanie spoleczenstwa w Chinach (bardzo ciekawa wystawa pary szwajcarskich fotografow Mathiasa Braschlera i Moniki Fischer 'The Chinese', www.parisbeijingphotogallery.com), homoseksualizm i inne. 798 jest bardzo popularnym miejscem, zwlaszcza wsrod mlodych ludzi, ktorzy tu oprocz ogladania wystawy, rowniez przychodza na zakupy: ekstrawaganckie ubrania, meble, sztuke uzytkowa i przedmioty codziennego uzytku.
Spotykamy sie tu ze znajomym Ani i Arnolda - Liu Yangiem - ich kolega z czasow studiow w Dessau, ktory mieszka i pracuje w Pekinie. Razem spedzamy caly dzien. Zwiedzanie przeplatamy knajpami i barami. W jednym dniu zaliczamy dwie restaurcje, w kazdej jedzac kilka dan, bo mamy niepowtarzalna okazje sprobowac rzeczy, ktorych istnienia bysmy nie byli swiadomi (np. zupa z zaby albo stuletnie jajka :-) Oj jak ci Chinczycy uwielbiaja wszystko jesc...
Labels:
Pekin
piątek, 28 sierpnia 2009
Dzien 92 - Chiny. Wieeeeelki Mur
Chiny sa krajem, gdzie ukladajac plan podrozy szczegolna uwage trzeba poswiecic technikom unikania tlumow. Do stosunkowo nielicznej grupy turystow zagranicznych dochodza tu bowiem o wiele bardziej niebezpieczni (bo liczni) turysci lokalni. Duze grupy, rozentuzjazmowani, kazda dlon dzierzy parasolke przeciwsloneczna, ktorej kolce osobom przecietnego wzrostu (Basia) celuja w okolicach oczu, a co poniektorym szczesciarzom (Grzesiowi) w znacznie mniej wrazliwe okolice klatki piersiowej. Na czele takiej grupy kroczy przewodnik, ktory w jednej rece sciska flage rozpoznawcza grupy, a w drugiej przenosny megafon. Nie ma co liczyc na unikniecie takiej grupy na Placu Tiananmen czy w Zakazanym Miescie, ba - jest to wrecz obowiazkowy punkt programu podczas podrozy przez Chiny. Do wyklucia oczu przez parasolki dochodzi tylko sporadycznie, a najczestsze obrazenia ograniczaja sie zaledwie do kilku siniakow i czesciowej utraty sluchu. Nawiasem mowiac, czlowiek ktory w Chinach spopularyzowal przenosny megafon chyba podpisal pakt z diablem.
My juz w zakresie przetrwania w tlumie zdobylismy pierwsze szlify i na razie nam to wystarczy. Na zobaczenie Chinskiego Muru mamy wiec pewna strategie. Sprobujemy z oddalonej o 110 kilometrow od Pekinu wioski Jinshanling przejsc po murze okolo 10 kilometrow do Simatai.
Jinshanling wita nas piekna pogoda i malym pustym parkingiem z kilkoma straganami z pamiatkami i napojami. Glowna atrakcja z punktu widzenia chinskiego turysty jest kolejka linowa dowozaca na mur, gdzie mozna zrobic pare zdjec i zjechac na dol. I to wlasnie w strone tej kolejki podaza garstka chinskich turystow. Juz nie pierwszy raz obserwujemy ten chinski pragmatyzm. Wspinanie sie o wlasnych silach na mur (gore, wieze widokowa, jakakolwiek atrakcje znajdujaca sie na nieco innym poziomie niz parking) w palacym sloncu, nawet za cene widokow, jakos nie jest tu popularne. A wiec udalo sie - jestesmy sami.
Mur wije sie jak okiem siegnac po szczytach gor. Z jednej strony Chiny wlasciwe, z drugiej Mongolia Wewnetrzna. Nie da sie nie myslec o tych setkach tysiecy rak, ktore go budowaly, poczawszy od V wieku przed Chrystusem z przerwami az do XVI wieku. Nic dziwnego, ze wielu uwaza go za symbol marnowania bogactwa Chin oraz niepotrzebnego zameczania katorznicza praca tysiecy ludzi. Szczegolnie zla slawa cieszy sie Qin Shi Huang, ktory zmobilizowal okolo miliona ludzi do budowy muru. Znaczna czesc robotnikow stanowili wiezniowie, ale byly czasy gdy nie mozna bylo znalezc wystarczajacej ilosci mezczyzn, wiec do budowy zapedzano wdowy(!). Znamienne, ze mur nigdy nie spelnil do konca swej militarnej funkcji. Kolejni najezdzcy nie mieli wiekszego problemu z jego zdobyciem, szczwany Czyngis Han podobno nawet zdobyl go bez walki - po prostu przekupil straznikow. Mur przydal sie wiec glownie jako droga, bardzo pokretna i w wielu miejscach karkolomna, ale niemniej droga, po ktorej mozna bylo przemieszczac armie i towary. Stanowil tez niewygodna bariere dla ludow nomadycznych.
Mur miekka linia wspina sie mozolnie po gorach. Tak jak biegna wzgorza, tak biegnie i mur. Nikt, co bardzo dziwne, nie podjal wysilku aby poprowadzic go z mozliwie minimalnymi roznicami wysokosci.
Jest w nimi pewien majestat, jego ogrom zachwyca i jednoczesnie przeraza. Niektore odcinki sa prawie plaskie, inne karkolomnie pna sie pionowo w gore. Co kilkaset metrow wieza oferujaca przyjemny chlod i upragniony cien (odleglosc miedzy wiezami podyktowana byla zasiegiem ludzkiego krzyku - coby mozna szybko sie komunikowac). W okolicach Jinshanling mur ma bardziej zaniedbane odcinki, obsuwajace sie kamienie i brakujace fragmenty. Czym blizej Simatai tym bardziej wszystko odczyszczone i zadbane. Pewnie to kwestia bardzo krotkiego czasu, zanim sciagna tu tlumy turystow jak to ma podobno miejsce na innych fragmentach muru. Z muru mozna zjechac w dol po linie w stylu Indiana Jones (no prawie, bo w uprzezy)- oczywiscie zjezdzamy :-).
***
Pare dni pozniej przejezdzamy przez Badaling, chyba najbardziej popularne miejsce zwiedzania muru. Z drogi wyglada to tak, jakby szla po nim pielgrzymka. Jak spiewal Lech: "strzez sie tych miejsc"...
Labels:
Pekin
czwartek, 27 sierpnia 2009
Dni 83-91 - Chiny. Pekin
Powrot do cywilizacji. Teraz po Mongolii Pekin to dla nas namiastka normalnosci, prawie jak dom... Lokujemy sie w sympatycznym hotelu vis-a-vis dworca kolejowego; procz tego, ze jest o polowe tanszy od tego w Ulan Bator, ma te zalete, ze zapewnia wszystkie nasze potrzeby, w tym ta najbardziej palaca-goracy prysznic (bo jeszcze troche a brud zacznie z nas odpadac platami). Coz za odmiana! W Pekinie jest slonecznie, letnio, bezpiecznie, swietnie dziala komunikacja miejska. Jest bardzo czysto. I wcale niedrogo, szczegolnie gdy sie ma takiego wspanialego przewodnika jak Kai-prowadzi nas do wielu ciekawych miejsc, np. do hutongow-tradycyjnych pekinskich osiedli w zabudowie dywanowej. Tu mozna znalezc niezliczone knajpki z dobrym i niewiarygodnie tanim jedzeniem. Uliczki hutongow sa bardzo waskie a warunki mieszkaniowe niewiele sie zmienily od czasow dynastii Ming. No, przepraszam, teraz prawie na kazdym rogu ulicy jest toaleta publiczna (choc standard nieco odbiega od zachodniego).
Dygresja: Choc to podobno w Chinach wynalezli sposob na splukiwanie wody w toalecie, to nie jest to niestety standard w dzisiejszych Chinach. Kibelki sa tak zwane "tureckie" czyli dziura w podlodze. W przecietnej toalecie (na przyklad na stacji benzynowej) nie ma scian pomiedzy poszczegolnymi dziurami tak wiec wszekie czynnosci tu wykonywane traca charakter intymny. Obok siebie moze kucac w jednym rzedzie kilka pan, ale sa tez wersje bardziej "towarzyskie" z "oczkami" naprzeciwko siebie dla tych spragnionych kontaktu wzrokowego podczas rozmowy. Nie bylam w toalecie meskiej, ale zauwazylam, ze panie nie maja najmniejszego problemu z grupowym zalatwianiem potrzeb fizjologicznych. Niektore panie gadaja przez telefon, inne ze soba, jeszcze inne pala papierosy. Te ostatnie to akurat zrozumiale, dym przynajmniej neutralizuje odor. Wody, zeby umyc rece, z reguly nie ma. Rowniez papier toaletowy i mydlo naleza do sfery marzen.
toaleta (w 100%) publiczna :-)
Niedawno (rok temu-przed olimpiada) nie bylo tych toalet az tylu, tak jak nie wszystkie hutongi mialy podlaczenie do sieci elektrycznej. Niestety, dzielnice hutongow znikaja jak wiosenny snieg, bo trzeba torowac droge ku nowoczesnosci, tzn. 40-pietrowym wielkoplytowym komunom i centrom sklepowym. Na szczescie kilka najlepiej zachowanych hutongow jest dzis objetych opieka konserwatorska i bardzo zadbanych (i, prawde mowiac, pelnych turystow).
uliczna naprawka plecaka
warsztacik
***
Mowiac o Pekinie trudno byloby nie wspomniec o wszedobylskich wielkich centrach sklepowych. Znakomita wiekszosc powstala w ciagu ostatnich paru lat, a nowe wciaz sa budowane. Trudno uwierzyc, ze wszystkie znajda klientow, bo tych przestrzeni sklepowych sa tu cale mile kwadratowe, a standard wielu sklepow podobny lub wyzszy od zachodniego, rowniez jesli chodzi o ceny. No, sa tez ciut tansze centra-bazary, np. przy Silk Street (ulicy jedwabnej). Zakupy tamze wymagaja znacznej odpornosci psychicznej, by nie powiedziec gruboskornosci (byc moze mowi cos fakt, ze znaczna czesc klienteli stanowia nasi sasiedzi zza Buga). Sprzedawcy posluguja sie wrzaskiem, gestykulacja, nie cofaja sie nawet przed rekoczynem. O dziwo wykazuja podstawowa znajomosc jezykow: angielskiego, rosyjskiego, hiszpanskiego, i oczywiscie migowego. Najgorsze co mozna zrobic, to pokazac chocby cien zainteresowania wystawionymi majtkami, spodniami, butami, "oryginalnymi" szmaragdami, "Lorexami", "Bleitringami", "Patkami Philippe'ami", "Dodgy & Gabbana", "North Fake", "Sony'a" itp. Staramy sie nie nawiazywac kontaktu wzrokowego, ale jest to niekiedy trudne-trzeba przeciez sprawdzic, jak wyglada dziewczyna, ktora krzyczy "sir, do you want my pants?" (chce pan moje spodnie?). Wdajemy sie niestety w negocjacje nt. pary trampkow "Converse". Cena blyskawicznie zjezdza z pulapu tysiecy na pulap dziesiatek. Gdy mimo to probujemy pojsc do nastepnego stoiska pani sprzedawczyni sila ciagnie nas za rece i krzyczy, ze nie wolno ot tak sobie teraz wyjsc, przeciez "wszystkim nam zalezy" zeby dokonac transakcji. Basie cale to zakupowe szalenstwo tak wytraca z rownowagi, ze pod koniec jedyne czego pragnie to to, zeby jej zrobic "ptaszka" (dla niewtajemniczonych: "ptaszek" to pozycja, gdzie Basia kuca, a druga osoba okrywa ja cala wlacznie z glowa recznikiem; wyrazenie pochodzi z jej dziecinstwa - az strach pomyslec, co z nia wyrabiali ze az do "ptaszka" musiala sie uciekac ;-)
A to pare fotek z pchlego targu PanJiaYuan:
***
Ogladamy obowiazkowe atrakcje Pekinu: swiatynie Lamy (najwieksza swiatynia tybetanskiej odmiany Buddyzmu poza samym Tybetem), Zakazane Miasto, czyli dawny kompleks palacowy cesarzy chinskich, parki Jingshan i Zhongshan. Dosc szybko odczuwamy przesilenie swiatynne. Wszystkie te miejsca sa piekne i zadbane, nawet nie wydaja sie byc nazbyt oblegane przez turystow (ktorzy po prostu gdzies sie rozpraszaja w ogromnych kompleksach), lecz pod wzgledem architektury jak dla nas dosc jednostajne. Gdy wladcy w Europie rozbudowywali i przebudowywali swoje palace w miare jak zmienialy sie mody i style, chinscy cesarze przez dlugie wieki tylko dobudowywali nowe budynki w tym samym stylu, czesto doslownie repliki innych budynkow. Jak cos sie spalilo, to sie to odbudowywalo dokladnie takie, jak oryginal. Oczywiscie podejscie to ma jak najbardziej sens np. w przypadku zabytkow, ktore ucierpialy w okresie rewolucji kulturalnej (i trzeba przyznac, ze dosyc wiele swiatyn zostalo odbudowanych w latach 80-90-tych zeszlego stulecia). A moze my sie niedostatecznie w to wglebiamy... Nic nie zmieni faktu, ze w dalszym ciagu naprawde warto zobaczyc te miejsca wlasnymi oczami.
Swiatynia Yonghegong (Lama Temple):
Zakazane miasto i park Jingshan:
***
Ciekawej rzeczy dowiadujemy sie od Kai nt. chinskich imion i nazwisk. Otoz, co pewnie jest faktem dosc dobrze znanym, w chinskiej kulturze nazwisko (czy "klan" jak tu mowia) zawsze jest na pierwszym miejscu, potem dopiero imie/imiona. Np. Li Xiaolong lub Chan Kong Sang (to chinskie brzmienie imienia i nazwiska odpowiednio Bruce Lee i Jackie Chan). Kazdy choc troche mowiacy po angielsku Chinczyk wybiera sobie angielskie imie niemajace nic wspolnego z oryginalem. Wielu zatem spotykamy Davidow czy Tomow, ktorych prawdziwe imiona to Wei, ... Co wiecej, w tej kulturze nie istnieje cos takiego jak slownik imion, wybiera sie po prostu jakies slowo na imie dziecka. Czestymi imionami chlopcow sa slowa smok, dzielny, nieustraszony, silny, podczas gdy dziewczynkom daje sie lagodniej brzmiace imiona typu kwiatek, lsnienie, promyk itp. Trudno nam sobie wyobrazic, jak to dziala na codzien-np. w pracy na spotkaniu: "witaj Wielki Smoku, czego sie napijesz? pani Pachnaca Konwalio, prosze dla nas kawe... a co o tym raporcie sadzi Dzielny Tygrys?" - lub cos w tym rodzaju.
Labels:
Pekin
Subskrybuj:
Posty (Atom)