piątek, 5 lutego 2010

Dni 254-255 - nad brzegami Pacyfiku


pożary lasów na obrzeżach miasta

Żegnamy się z Patagonią bez większych żalów, mamy już dość wiatru i chłodu, jak również noszenia wciąż grubej warstwy odzieży – to w końcu letnia pora na półkuli południowej! Przemieszczamy się o ponad 2 tys. km na północ, do Valparaíso. To 300-tysięczne miasto położone jest na zachód od Santiago nad Pacyfikiem. Niegdyś było ważnym portem na trasie do Peru i dalej, do portów zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Czasy szczególnej świetności przypadły na lata gorączki złota w USA. Jego znaczenie pogorszyły czynniki takie jak otwarcie kolei transkontynentalnej w Stanach, zmierzch żaglowców i ich zastąpienie przez parowce (zatrzymujące się chętniej przy porcie w Concepción ze względu na zaopatrzenie w węgiel), jednak ostatecznym ciosem było otwarcie kanału Panamskiego w latach nastych XX w. Można więc powiedzieć, że Valparaíso najlepsze lata ma za sobą, choć widoczne na każdym kroku ślady nie pozostawiają wątpliwości co do niegdysiejszego splendoru. Położone malowniczo na czterdziestu dwóch wzgórzach formujących półkole, do dziś posiada działające, autentyczne, skrzypiące windy-kolejki linowe z pocz. XX w.


próbka lokalnego talentu graficiarskiego; Valparaíso jest dziś miastem bohemy, barów i artystów

Widoki ze wzgórz zapierają dech w piersiach i hipnotyzują; jednego kierowcę wozu kempingowego nawet tak zahipnotyzowały, że aż zapomniał wdepnąć hamulec i niemal skończył u podnóża jednego ze wzgórz, przez co zatarasował wejście do Muzeum Morskiego, które Alek naprawdę bardzo pragnął odwiedzić:

Brak komentarzy: