środa, 3 lutego 2010

Dzień 253 - spacer z pingwinami nad cieśniną Magellana



Isla Magdalena to jedna z niewielkich wysepek nieopodal Punta Arenas, jedynego osiedla ludzkiego nad cieśniną Magellana przypominającego miasto. Cieśnina w tym miejscu ma jakieś 30 km szerokości, ale bardzo wyraźnie widać po drugiej stronie gołe pustkowia Ziemi Ognistej.

Na wyspę co roku przybywa w celach prokreacyjnych ponad 60 tysięcy par pingwinów magellańskich. Poza nimi na wyspie nie ma nic więcej. Podobno te same pary zawsze powracają do tych samych domków-jamek. Wyraźnie widać dwie „fale” potomstwa – to najmłodsze porośnięte szarym futerkiem i to, które się wykluło już parę miesięcy temu i zdążyło częściowo stracić swój młodzieńczy zarost. Dosyć pokracznie maszerują po lądzie, ale naprawdę pokazują co potrafią w wodzie. Są mniejsze niż się spodziewaliśmy, może 40 cm wysokości na palcach-łapkach. Bardzo towarzyskie stworzenia, potrafią całymi grupkami stać i się nawzajem iskać dziobami… poza tym w ogóle nie boją się człowieka – o ile ludzie nawet w miarę się trzymają wydzielonej sznurkami ścieżki (tylko co poniektórzy, jak to turyści, prawie że całym ciałem się przez nie przewieszają z aparatami próbując znaleźć to perfekcyjne ujęcie), pingwiny traktują cały teren wyspy jako swój i w ogóle się tymi sznurkami nie przejmują.



Jedynym dziełem człowieka na całej wyspie jest stara latarnia morska (obecnie zamieniona na takie sobie muzeum przyrodnicze) – wyspa Magdaleny była dawniej istotna dla nawigacji ze względu na swoje położenie w cieśninie Magellana.



***

W Punta Arenas odwiedzamy bardzo interesujące Muzeum Morskie, gdzie robi na nas wrażenie mapa z naniesionymi pozycjami wraków statków, które niegdyś zostały pokonane przez niemiłosierne żywioły – a były ich całe dziesiątki. Oglądamy też film – relację naocznego świadka-marynarza ostatniego chyba w historii żaglowca, który pływał jako frachtowiec wokół przylądka Horn w latach 30-tych XX wieku; mrożące w żyłach sceny sfilmowane amatorską kamerą – fale o wysokości parunastu metrów! Aby pomyślnie przejść na stronę Pacyfiku należało zachować margines bezpieczeństwa o szerokości 200 mil, całą drogę żeglując pod wiatr, który w tych stronach całymi dniami potrafi wiać z siłą huraganu.


jeden z tych, co miał „szczęście w nieszczęściu” - rozbił się w samym porcie</p>

Brak komentarzy: