niedziela, 13 września 2009

Dni 108-109 - Wietnam. Tropem azjatyckich gorali

Sapa jest malym, cudownie polozonym miasteczkiem, ktorego glowna atrakcja jest okolica, spowite bialymi mglami doliny oraz sobotni targ. Zjezdzaja na niego mieszkancy okolicznych wiosek nalezacy do bardzo licznych w polnocnym Wietnamie mniejszosci etnicznych. Najliczniej reprezentowani sa tu Hmongowie, Dzao i Thai.



Nie mozna wprost oderwac wzroku od ich przepieknie zdobionych strojow. Powala bogactwo kolorow, motywow i tkanin. Kobiety nosza cudowne nakrycia glowy, spinaja wlosy w niewiarygodne wezly i suply. Jakby bylo tego malo, stroj dopelnia solidna, srebrna bizuteria: olbrzymie spinki we wlosach, ogromne, ciezkie kolczyki, szerokie bransolety, potezne naszyjniki. Mezczyzni rowniez nosza tradycyjne stroje, nieco skromniejsze. Dominuje kolor czarny, ktory jest tlem dla jaskrawych motywow. Kobiety, szczegolnie starsze, maja czarne dlonie od pylu barwnika indygo, uzywanego do farbowania tkanin na czarny badz ciemnogranatowy kolor. Barwniki nie zawsze sa trwale wiec farbuja co sie da. Male dzieci sa czasem zupelnie czarniutkie od ciaglego wtulania sie w ubrania rodzicow. Kobiety nosza na rekach takie male czarne diabelki. Niemowleta tez maja cudowne stroje-z upietych na ramionach kobiet kolorowych tkanin wystaja malenkie glowki w ozdobnych czapeczkach. Trzeba byc bardzo dyskretnym ze zdjeciami. Wg lokalnych wierzen aparat kradnie bowiem dusze dziecka, ktore zostalo sfotografowane.

***

Motor jest w tej czesci swiata najlepszym chyba srodkiem transportu. Jako ze w tym kraju nie trzeba nawet posiadac prawa jazdy zeby prowadzic pojazdy po drogach (czego latwo sie domyslic patrzac na zamieszanie na drogach), udaje sie i nam pozyczyc maly motor. Robimy objazd okolicznych wiosek. Z sercem w gardle i nogami w powietrzu przekraczamy nawet male rzeczki, slizgajac sie po kamienistym dnie. Udaje sie. A co, tutejsi wiesniacy umieja, to my tez. Patrzymy na nich i nasladujemy, byle przed siebie.




Jest wlasnie pora zbioru ryzu, tak wiec na polach wrze robota. Obowiazuja tu te same bogate stroje co na targu, srebrna bizuteria, ozdobne nakrycia glow. Z trudem powstrzymujemy sie od robienia zdjec - inaczej nigdzie nie zajedziemy, a czas jak zawsze goni nas. Mieszkancy wiosek na nasz widok zawsze przystaja, usmiechaja sie przyjaznie, dzieci machaja w pozdrowieniu.


***

Bac Ha to nasz nastepny przystanek w polnocnym Wietnamie. Jestesmy zafascynowani krajobrazem tutejszych wiosek, ich kulturowym bogactwem i roznorodnoscia. Rozne ludy zasiedlajace te tereny zachowuja swoje tradycje co do strojow. Co ciekawe, grupy mniejszosciowe sa tu bardzo rozproszone, wiec z wioski do wioski czesto zmieniaja sie ludy. Bac Ha wydaje nam sie jeszcze piekniejszym i zdecydowanie bardziej autentycznym miejscem niz turystyczna Sa Pa. My zasuwamy na niedzielny targ. Mimo, ze pada i niebo zasnute chmurami, oczy az bola od zywych, czystych kolorow strojow i parasoli. Mozna tu kupic bawoly, konie lub prosiaki, jest czesc miesna, na ktorej mezczyzni wsrod owacji i okrzykow popisuja sie zrecznym porcjowaniem miesa . tasakiem, jest targ rybny z okazalymi tunczykami, zabami, krewetkami. Wreszcie warzywa, owoce, ogromne worki z ryzem, recznie robione ryzowe makarony, pachnace orzeszki ziemne, jaskrawoczerwone czili, suszone grzyby i przyprawy. Spacerujemy wsrod tego bogactwa pogryzajac swiezutkie orzeszki ziemne: miekkie, wilgotne i oleiste; sa tu w Wietnamie bardzo popularne - swieze albo smazone na patelni - zupelnie inne od tych suszonych, tak popularnych w Europie.













baby moze malutkie, ale bardzo bardzo silne


konkurs szatkowania miesa




Wiedzeni sukcesem wczorajszej przejazdzki motorowerowej decydujemy sie i tu skorzystac z tej formy transportu by zwiedzic okolice. Droga pnie sie stromo pod gore, silniczek rzezi ale ostatecznie daje rade. W pewnym momencie musimy zawracac, bo mgla robi sie tak gesta, ze nie widac na metr. Jedziemy ostroznie powolutku, gdy w pewnym momencie wyprzedza nas jakis chlopak na takim samym motorze jak my. Po doslownie dwustu-trzystu metrach (i parunastu kolejnych serpentynach) z otchlani mgly wylania sie przed nami niespodziewanie ksztalt na srodku jezdni-przewrocony motor! Chlopakowi chyba nic nie jest, jedynie troche zmieszany i przybrudzony. Pytamy na migi, czy nie potrzebuje pomocy... Nie mogl zbyt szybko jechac, bo ten odcinek byl stromo pod gorke. Z dusza na ramieniu i z potrojona ostroznoscia szczesliwie wracamy do miasteczka. Jestesmy troche wstrzasnieci, ale dla samych niepowtarzalnych widokow bylo warto.





Po powrocie do Bac Ha szybko dochodzimy do siebie-przysiadamy na szklaneczke Bia Hoi, cudownie orzezwiajacego lekkiego swiezego piwka, ktore w Wietnamie jest warzone domowym sposobem w bardzo wielu restauracjach-pycha, i tansze od butelki wody mineralnej (wg niektorych jest to najtansze piwo swiata). Zdecydowanie polecamy sprobowac przy okazji wizyty w Wietnamie.

Brak komentarzy: