wtorek, 22 września 2009

Dzien 118 - Laos

Podroze autobusami po Laosie nigdy nie przestaja dostarczac wrazen. Dzis akurat nie spodziewalismy sie niczego specjalnego - autobus calkiem-calkiem, droga porzadna, asfalt jak nalezy. A tu znienacka jak nie gruchnie! Przez moment myslelismy, ze odpadlo kolo, akurat to pod naszym siedzeniem, ale tym razem to tylko opona...



***

Vang Vieng to miasteczko polozone nad rzeka, wsrod wapiennych klifow. "Odkryto" je dla turystow ok. 20 lat temu, dzis jest jednym z obowiazkowych punktow postoju dla zachodniej mlodziezy, a to za sprawa tzw. tubingu, splywu wartkim nurtem rzeki w starej nadmuchanej detce. Glowna atrakcja tego splywu to niezliczone bary, gdzie mozna wstapic po drodze i napic sie taniej wodki. Latwo tez tutaj o inne uzywki. Jest tu wiec pelno zblazowanych dzieciakow z Zachodu, tzw. "banana pancake crowd" (tym sie przewaznie zywia), siedza (a raczej pol-leza) w barach, na ekranach non-stop leci "Friends" albo "Simpsonowie", i tak od rana do nocy. Caly ten zalosny obrazek niezle podsumowuje zachodnia hedonistyczna pop-kulture. Nie czujemy sie tu na miejscu, lecz warto bylo przyjechac z uwagi na urzekajaca przyrode. Z naszego pokoiku w tradycyjnym laotanskim domku mamy taki oto widok:


na stacji benzynowej

Brak komentarzy: