Wedlug tradycji kazde napotkane Ovoo (szamanski oltarz) nalezy obejsc trzy razy i rzucic trzy kamienie. My grzejemy dookola jeepem zeby bylo szybciej, bo wodka stygnie. Kazde napotkane Ovoo jest okazja do picia, a ze Ovoo napotykamy srednio co pol godziny, co pol godziny stajemy na wodke - czarnego Chyngis Hana. Na szczescie my tylko poczatkowo jestesmy raczeni tym przednim trunkiem (jak rowniez airaagiem, czyli kumysem - sfermentowanym kobylim mlekiem), potem jakos sie wymigujemy; natomiast niektorzy z naszych kompanow pod koniec dnia juz nie sa w stanie samodzielnie wsiasc do samochodow. Nalezy do nich brat naszego kierowcy, z milosierdziem podtrzymujemy mu na wertepach glowe.
Jeden z przystankow nad przepieknym kanionem. Idziemy troche popodziwiac, podczas gdy oprozniane sa kolejne flaszki Chyngis Hana. To posiedzenie konczy sie spiewami.
Planowalismy, ze okolo poludnia dotrzemy dzisiaj do celu, malej osady gerow. Niestety, czeste "tankowania" wydluzyly podroz o pare godzin i gdy ostatecznie dojezdzamy prawie zapada zmrok.
W osadzie witaja nas z wielka goscinnoscia i niekrywanym zainteresowaniem. Dzieci od razu lapia sie za rozstawianie naszego namiotu - to przeciez nomadzka tradycja. Gdy rodzina albo znajomi przenosza sie i osiadaja obok, zwyczajem jest okazac sobie wsparcie, pomoc postawic ger, podzielic sie zywnoscia, czasem nawet podzielic sie inwentarzem. Podejmuja nas w gerze. Gospodarz przedstawia nam po kolei wszystkich czlonkow rodziny i czestuje slona herbata z mlekiem. Potem jemy pierogi z baranina smazone w glebokim tluszczu (pycha!), ktore znikaja w oka mgnieniu, wiec pomagamy lepic dodatkowe porcje wedlug wskazowek gospodyni. Troche mamy problemy z komunikowaniem sie, nasz slowniczek okazuje sie nic niewarty. Na szczescie dzieciaki przynosza kosci - zeby grac nie potrzeba wielu slow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz