sobota, 15 maja 2010

Dzień 354 - Nazca



O tajemniczych liniach Nazca chyba słyszał każdy. Że prawie dwa tysiące lat temu jakieś tutejsze ludy postanowiły na jednej z najsuchszych pustyń świata wyrysować kształty różnych zwierząt, postaci ludzkich, roślin czy abstrakcyjne formy geometryczne przypominające pasy startowe. Metoda była wyjątkowo prosta - rozgarnąć wierzchnią warstwę pyłu i kawałków skał wulkanicznych, odkrywając jaśniejszy piasek ze spodu. Mimo że największe z figur mają po paręset metrów rozpiętości, według naukowców niewielka grupka ludzi działających w sposób zorganizowany mogłaby coś takiego wyrysować w ciągu 48 godzin. Czyli żadne hi-tech, mógł to zrobić każdy bez większych trudności. Zasadnicze pytanie brzmi: ale po co? Figur z Nazca nie widać z poziomu człowieka, a ukształtowanie terenu nie pozwala na oglądanie ich z większej wysokości. Jedynym sposobem jest wznieść się ponad pustynię.

I tu z pomocą dzisiejszemu człowiekowi przychodzi technika. Ale czy na pewno? Otóż prawie wszyscy turyści odwiedzający to miejsce decydują się na lot nad pustynią w paromiejscowej Cessnie, więc i my robimy podejście do tematu. Zaczynamy od rozpoznania w internecie i niemal od razu trafiła kosa na kamień... Nie dalej niż dwa miesiące temu jedna z czterdziestuparu tu bazujących awionetek rozbiła się zabijając piątkę turystów i pilota. No cóż, zdarza się; podobno zabrakło im paliwa. Szkopuł w tym, że parę dni potem na lotnisko przyjechała specjalna komisja aby zrobić kontrolę z zaskoczenia wszystkim pozostałym samolotom. Podobno przez dwa dni zakazano lotów wszystkim jakie były, potem w raporcie napisano, że dwie trzecie z nich wykazywały usterki techniczne, i to nierzadko poważne, np. niedziałające wskaźniki paliwa... Z duszą na ramieniu ostatecznie decydujemy się na lot, po solennych zapewnieniach pana agenta, że teraz samoloty poddaje się cotygodniowym rygorystycznym kontrolom technicznym i comiesięcznym przeglądom, że nawet w tych najmniejszych sześciomiejscowych awionetkach jest wymagana obecność drugiego pilota (co za pech, a tak chciałem być drugim pilotem, szczególnie że czytaliśmy na forach relacje podróżników, którzy lecieli jako drugi pilot jeszcze w czasach poprzedzających tą katastrofę).



Wszystko trwa ok. 30 min., trochę trzęsie i pilot funduje nam przechyły chyba ponad 45°, tak by wszyscy dobrze zobaczyli linie Nazca. Suma sumarum, nic wyjątkowego, tym bardziej, że my jak to my, zawsze trafiamy na jakąś ekstremalną pogodę, więc tutaj, gdzie podobno nigdy się nie chmurzy i nie pada, właśnie dziś cały dzień wiszą niskie stalowe chmury... ale przynajmniej nie pali szaleńcze peruwiańskie słońce.

Uff... przeżyliśmy!


Podsumowując: warto było się przelecieć dla samego lotu, natomiast linie nie zrobiły na nas powalającego wrażenia. Uciekamy z Nazca czym prędzej, bo tu naprawdę nie ma nic więcej dla nas do roboty... są jakieś cmentarzyska mumii, podziemne akwedukty... ale chyba jakoś nam się już nie chce... czy to zmęczenie po rocznej podróży...?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Juz za 11 dni bedziecie u nas! Nie mozemy sie doczekac!
Do zobaczenia!

O ktorej mamy po was wyjechac?