piątek, 17 lipca 2009

Dzien 50 - Chiny

Wstajemy rano, pakujemy male plecaczki i jedziemy odkrywac ryzowe tarasy - kierunek Longsheng. Autobus wspina sie po karkolomnie kretej drodze, ktorej fragmenty sa powaznie uszkodzone przez osuwiska. Kazde mijanie nadjezdzajacych z przeciwka samochodow przyprawia o dreszcz - oczywiscie klakson jest w ciaglym ruchu.

Nareszcie na miejscu. Dookola kolorowo ubrane kobiety z zamieszkalego tu ludu Zhuang probuja cos sprzedac turystom - glownie chinskim. Oprocz nas, "bialasow" mozna policzyc na palcach jednej reki. Nie mozemy uwierzyc wlasnym oczom - na turystow czekaja lektyki, w ktorych kaza sie niesc do niedalekiej, niedostepnej dla transportu kolowego wioski. Dwoch drobnej budowy nieborakow dzwiga grubasow z Hong Kongu lub kobiety o snieznobialych cerach z wachlarzami w rekach. Mijamy to widowisko troche zniesmaczeni - gdzie ta rownosc spoleczna Chin?
Droga szybko pustoszeje. Dookola ryzowe tarasy, na niektorych poletkach kukurydza. Upal niemilosierny. Wokol nas kraza wazki-olbrzymy. Waska, wylozona kamieniami drozka wspina sie do gory. Docieramy do niewielkiego szalasu przed ktorym na drewnianym krzesle siedzi staruszka. Obok niej w ogromnej lodowce zimne napoje. Szybko oceniamy, ze babcia jest dobrym materialem do cwiczenia naszego parowyrazeniowego Chinskiego. Bez swiadkow, bez tlumu gapiow - tego nam trzeba. Wyciagamy notatki z wczorajszej lekcji i pozdrawiamy babcie niesmialym "dzien dobry". Pomarszczona twarz rozszerza usmiech, srebrne zeby blyskaja pelnym blaskiem i babcia znika w ciemnosciach swojej kryjowki. Za chwile wraca z dwoma miniaturowymi stoleczkami. Chyba nas zrozumiala:-). Osmieleni siadamy i popijajac schlodzona zielona herbate cwiczymy dalej. Babcia jest wyraznie ubawiona naszymi wyrwanymi z kontekstu, kiepsko wymawianymi wyrazeniami. Znowu znika i slyszymy brzek naczyn. Dajemy haslo do odwrotu na wypadek jakby chciala nas jeszcze nakarmic, a tu babcia wraca z naleweczka. No to sie bratamy. Jednak znajomosc jezykow poplaca :-).

Docieramy do wioski Ping'an. Na obiad tutejsza specjalnosc - ryz zapiekany w bambusie i salatka z ogorkow.

Wioske zamieszkuje lud Yao, ktorego kobiety slyna z - podobno - najdluzszych wlosow na swiecie. Dumnie prezentuja niezwykle czarne, nigdy nie obcinane wlosy.
Wszyscy sie do nas usmiechaja. Wzbudzamy niemale zainteresowanie, szczegolnie Grzes swoim wzrostem i w chinskim kapeluszu. Witaja nas niekiedy cale rodziny i wszyscy chca, bysmy zostali u nich na noc.

Pod wieczor docieramy do Dazhai - kolejnej wioski. Bez problemu znajdujemy nocleg w jednym z domow. Z naroznego pokoju widok mamy przepiekny. Dostajemy czysciutka posciel i zostajemy nalezycie nakarmieni. Wprawdzie gospodarze imprezuja do pozna, ale my idziemy spac z kurami.

Brak komentarzy: